poniedziałek, 1 listopada 2010

Dzień 17, 18 i 19 oraz podsumowanie

W miejscowości Mammoth Lakes spędziliśmy 1 dzień. Niestety, prognozy pogody sprawdziły się i nad ranem spadł śnieg. No cóż, dzień wcześniej pustynia, a następnego dnia odśnieżanie samochodu:-) Czy coś nas jeszcze zaskoczy: nie sądzę:-)

'Spadł zdrajca nocą i cicho legł'
Ale w sumie przyjęliśmy i to, jednak pełni obaw, że nasza droga przez Sierra Nevada z pewnością została zamknięta ze względu na warunki, postanowiliśmy zrobić sobie dzień lenia i zostać do niedzieli rana. Pojechaliśmy nad jezioro, jednak drogi były oblodzone, wiatr i deszcz ze śniegiem dawały się we znaki (jezioro było położone wyżej niż miasteczko), więc szybko wróciliśmy do centrum, gdzie poszliśmy coś zjeść i napić się kawy aż nadzieją, że prognozy na niedzielę również się sprawdzą (zapowiadali słońce i temperatury na plusie) i bez problemy zrealizujemy nasz plan, aby przez Tioga Pass przejechać do Parku Yosemite. Dzień 17 minął przyjemnie i tak jak chcieliśmy, zregenerowaliśmy się. Ja niestety nie spałam zbyt dobrze, bo co jakiś czas coś słyszałam i miałam wrażenie, że to już ten moment, gdy nadchodzi niedźwiedź:-) Rano kubły na śmieci były poprzewracane, więc chyba jednak wpadł;-)

Sierra Nevada - kolory jesieni
W niedzielę, a więc 18 dnia naszej podróży pełni nadziei, ogrzewani porannym słońcem, ruszyliśmy wzdłuż Sierra Nevada, po drodze podziwiając majaczące w oddali zaśnieżone, potężne góry.

Gdy dotarliśmy do skrętu na Tioga Pass okazało się, że tym razem trochę się przeliczyliśmy i niestety droga ta była zamknięta ze względu na warunki pogodowe (pewnie śnieg). Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że Sierra Nevada to wysokie góry i przejazd przez nie nie będzie łatwy, jednak póki co w internecie były informacje, że ta droga jest przejezdna. Widocznie sobotnia zmiana pogody zrobiła swoje:-( No i co nam pozostało, mogliśmy jechać na północ autostradą w kierunku Reno, albo próbować kolejnego przejazdu przez Sierra Nevada. Udało się, droga o numerze 89 (jakieś 100km od Tioga Pass) była otwarta, więc ruszyliśmy malowiniczą trasą przez góry. Było pięknie, tu już jesień dawała znać o sobie i urozmaicała krajobraz różnymi kolorami. Trochę poczulismy się jak w domu:-) Jechaliśmy i jechalismy i jechaliśmy, aż ostatecznie okazało się, że na pewnym odcinku po zrobieniu kilkunastu mil nasza dalsza podróż jest nie możliwa ze względu na barierkę z napisem: Road Closed, czyli droga zamknięta. Byliśmy cierpliwi, choć powoli zaczynaliśmy się obawiać, czy kolejna droga, której spróbujemy nie zakończy się podobną informacją. Nie mieliśmy innego wyjścia i musielismy się wracać do momentu, gdzie był zjazd na Lake Taho i dalej już jechaliśmy kolejną trasą która wiodła przez góry, aby w końcu po kilku godzinach wyjechać po zachodniej stronie Sierra Nevada.
Yosemite National Park
Byliśmy zmęczeni i trochę źli na siebie, że nie przewidzieliśmy tego, ale Park Yosemite wciąż był naszym celem w tym dniu i nie chcieliśmy dać za wygraną. Moglibyśmy jeszcze coś wykombinować, żeby przenieść park na dzień następny, jednak wieczorem musieliśmy być w San Francisco, ponieważ mieliśmy już zarezerwowane 2 ostatnie noclegi.
Udało się, po zrobieniu naprawdę wielu mil (lepiej się nie przyznawać:-) wjechaliśmy do Parku Yosemite. Początkowo jechaliśmy drogami, które wiodły przez gęsty i wysoki las, a więc krajobraz podobny do tego, który towarzyszył nam przez ostatnie godziny. Jednak po jakimś czasie ukazały nam się wspaniałe widoki, skały oraz porośnięte drzewami góry, a wszystko to oświetlone popołudniowym (już niestety słońcem). Zjechaliśmy w dół doliny i licząc czas jaki mamy do zachodu słońca i patrząc na ogromną powierzchnię tego właśnie parku, stwierdziliśmy, że musimy się zdecydować, co jesteśmy w stanie zobaczyć. Pierwszym punktem był ogromny wodospad o nazwie Bridalveil. Patrząc w górę na rozbryzgująca się wodę oraz zroszeni kropelkami wiedzieliśmy, że warto było tutaj przyjechać. Następnym naszym punktem był Glacier Point, czyli punkt widokowy, z którego widać 1/4 całego parku. Postanowiliśmy tam pojechać. Jak się potem okzało w jedną stronę mieliśmy około 40 km (czywiście wszystko krętymi, górskimi drogami). W sumie tam i z powrotem jakieś 80:-) Trochę nam to czasu zajęło, ale docierając wreszcie na miejsce po raz kolejny mogliśmy się zachwycać pięknem tego miejsca. Stoki były jeszcze oświetlone słońcem, w dole był już cień, widzieliśmy z tego miejsca 3 wodospady, wioskę Yosemite Village oraz jezioro. Pięknie!


Yosemite NP - Glacier Point
 Niestety, park jest tak duży i jest w nim tyle atrakcji, że aby faktycznie poczuć jego klimat, trzeba spędzić w nim co najmniej kilka dni. Wiedzieliśmy, że jest duży, ale aż takich odległości sobie nie wyobrażaliśmy. Stwierdziliśmy, że nawet, gdybyśmy przeyjechali kilka godzin wcześniej (jak planowaliśmy) to i tak dużo więcej nie udałoby nam się zobaczyć. Tym sposobem, wraz z zachodzącym słońcem, byliśmy zmuszeni zakończyć nasze spotkanie z parkiem Yosemite. W samym parku zrobiliśmy ok 150 km, więc sporo, a zobaczyliśmy tylko kawałeczek. Następnym razem można zrobić wyprawę tylko do parku Yosemite:-)
Zmęczeni ciągłą jazdą wrócilismy do San Francisco około 22.00. W tym dniu zrobiliśmy najwięcej, bo aż ponad 800 km. Jednak cieszyliśmy się, że wróciliśmy do naszego tymczasowego domu, czyli do motelu Marina Village Inn, gdzie spędziliśmy 2 noce przed rozpoczęciem podróży.
Chciałam jeszcze dodać, że przejeżdźając przez kilka miasteczek widzieliśmy dzieci przebrane na Halloween, które chodziły od domu do domu z haslem: 'trick or treat' , czyli po naszemu 'cukierek albo psikus' :-) Widać tutaj, że dla Amerykanów jest to wielkie wydarzenie.

Dzień 19, czyli poniedziałek spędziliśmy spokojnie, jednak znów jesteśmy pełni wrażeń. Niesamowite: 1 listopada, a tutaj temperatura około 25 stopni:-) Postanowiliśmy zrobić drugie podejście do San Francisco. Tym razem szczęście nam dopisało, most już widać było z daleka. Ale zanim dojechaliśmy do Golden Gate, pochodziliśmy trochę po San Francisco, szczególnie dużo czasu spędziliśmy w Chinatown, które jest najstarszą tego typu dzielnicą ze wszystkich miast w Ameryce Północnej.

San Francisco - Chinatown
Było tam głośno, tłoczno i przede wszystkim kolorowo. San Francisco znów zachwyciło nas swoim klimatem, ale tym razem czuliśmy się mniej zagubieni. Jak to mówią: 'podróże kształcą'. Mając za sobą tyle miast w USA, czuliśmy się o wiele swobodniej niż na samym początku. Tak jakoś mniej rzeczy zaskakiwało;-)
Po czasie spędzonym w centrum Frisco, ruszyliśmy w kierunku Golden Gate. Tym razen był oświetlony słońcem - wjeżdźając na niego poczuliśmy jeszcze bardziej klimat SF. Wjechaliśmy na punkt widokowy, z którego można podziwiać San Francisco, no a przede wszystkim na pierwszym planie Golden Gate, który tym razem był widoczny w całej swojej okazałości. Na tej górze spędziliśmy około 2 leniwych godzin. Niegdzie nam się nie spieszyło. Podziwialiśmy wyjątkowy widok na SF i Golden Gate, a z prawej na ocean. Obserwowaliśmy przy okzaji ludzi, którzy podobnie jak wcześniej my, cykali sobie zdjęcia.
Wreszcie widoczny most Golden Gate

Golden Gate
Nie chcieliśmy jeszcze wracać do motelu i zachęceni słońcem i pięknymi widokami, postanowiliśmy pojechać i sprawdzić, co jest dalej. Tablice kierowały na latarnię morską i Rodeo Beach, czyli plażę. Cieszyliśmy się, że raz jeszcze po tak długiej przerwie, mogliśmy być bliżej oceanu i poczuć jego moc, tym razem w blasku słońca. Tym samym było to też pożegnanie z Pacyfikiem. Mamy nadzieję, że na niedługo:)
Jutro tj. 2 listopada ok. 22 opuszczamy San Francisco i 3 listopada również ok.22 będziemy w Polsce. Trudno nam w to uwierzyć. Jednak musimy przyznać, że wracamy z radością. Piękna ta Ameryka, jednak tych samych ludzi, których mamy u siebie nic nie zastąpi, stąd pewnie taka tęsknota za Polską: serio!

PODSUMOWANIE:

-->Do San Francisco przyjechaliśmy 13 października 2010, a opuszczamy je 2 listopada 2010.

-->Odwiedziliśmy 4 stany: California, Nevada, Arizona, Utah

-->Odwiedziliśmy 6 parków narodowych: Muir Woods NP, Grand Canyon NP, Bryce Canyon NP, Zion NP, Death Valley NP, Yosemite NP (polecamy zakup rocznej karty wstępu do wszystkich parków narodowych w USA, której koszt nabycia to 80$. Wstęp do każdego parku jest płatny - do tych największych to wydatek rzędu 25$ od samochodu, więc warto rozpatrzyć tę opcję) oraz jeden park stanowy: Valley of Fire State Park 

-->Przejechaliśmy 3146 mil, co daje 5034 km - naszą wspaniałą i niezawodną Toyotą Corollą :)

--> Najwyższa i najniższa temperatura: +30 st. C - Death Valley NP oraz -8 st. C - Bryce Canyon NP

-->Spędziliśmy tutaj 20 nocy, skorzystaliśmy z noclegów w 15 różnych motelach lub hotelach.

-->Nasza trasa to:
San Francisco - Monterey - Santa Barbara - Los Angeles -San Diego - Barstow - Las Vegas - Williams (Grand Canyon) - Tropic (Bryce Canyon, Zion National Park) - Las Vegas (Valley of Fire) - Mammoth Lake (Yosemite Park) - San Francisco

--> Osoby, które nas zainspirowały: Qba, wujek Henio, Marcin S.

--> Dziękujemy Adamowi za wszelką pomoc i życzliwość!

--->Dziękujemy wszystkim zainteresowanym naszym blogiem - do następnej wyprawy!!!

Pożegnanie z oceanem i USA
 

3 komentarze:

  1. Podoba mi się pomysl z wyprawą tylko do Parku Yosemite :) Alez to szybko zleciało!!! My spędzaliśmy Halloween w naszym stałym gronie i rozmawialismy o Waszej wyprawie :) Do zobaczenia, w Polsce juz jesień więc prawie jak Sierra Nevada ;)Bezpiecznego powrotu

    OdpowiedzUsuń
  2. A jednak kocham cię polsko! ;) :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Czekamy już na Was:)

    OdpowiedzUsuń