niedziela, 17 października 2010

Dzień 4

Fishermans Wharf - Monterey
Kolejny dzień naszej podróży rozpoczął się od śniadania w motelu Blue Lagoon Inn w Monterey. Śniadanie w amerykańskim wydaniu to produkt ciasto podobny i kawa (czasami można spotkać jeszcze płatki). Nic specjalnego, ale zawsze to coś na dobry początekJ Niestety od rana nie rozpieszczała nas pogoda – było pochmurno i od czasu do czasu kropił deszcz. Jednak co najważniejsze nie było zimno. Nie zrażeni pogodą ruszyliśmy na podbój Monterey – i nie zawiedliśmy się.
Najpierw odwiedziliśmy Fisherman’s Wharf – zabytkowe molo, na którym znajduje się wiele sklepów z pamiątkami i restauracji  z miejscowym przysmakiem ‘Clamchowder ‘– zupą z mięczaków w chlebie. Aby się przekonać do niej, każda z restauracji proponuje darmowe porcje – z czego zresztą skorzystaliśmy. W każdym razie zabieg się udał, gdyż tak nam zasmakowało, że postanowiliśmy zjeść ją jako niedzielny obiad. Polecam!
Następnie udaliśmy się na krótki spacer po downtown Monterey. Niestety w międzyczasie znów dopadał nas deszcz, dlatego do kolejnej atrakcji Monterey postanowiliśmy udać się samochodem. I tak dotarliśmy do Cannery Row- czyli malowniczej dzielnicy miasta, w której można się przenieść do początków dwudziestego wieku.
Cannery Row
 Warto też wspomnieć o tym, że Monterey jest miastem ,w którym żył i tworzył znany pisarz John Steinbeck, autor mi.in ‘Gron Gniewu’ czy ‘Cannery row’.  Kasia koniecznie chciała zrobić sobie zdjęcie przy popiersiu pisarza, bo ‘Grona Gniewu’, czyli ‘Grapes of Wrath’ miała jako lekturę obowiązkową na studiach, poza tym dużo mówili o samym SteinbeckuJ
Około południa wyruszyliśmy na południe Highway No.1 z nadzieją na polepszenie pogody i na pięknie widoki wzdłuż malowniczego Big Sur. Zostaliśmy nagrodzeni tylko w połowie – rzeczywiście, widoki zapierały dech i ciężko było nie zatrzymać się co kilka mil, aby pozachwycać się cudownymi klifami, spadającymi niemal pionowo do brzegu oceanu, gdzie fale raz po raz rozbryzgiwały się o skały w akompaniamencie odgłosów fok i lwów morskich. Coś pięknego, żadne zdjęcia czy słowa nie opiszą tego wrażenia. Niestety pogoda cały czas była w kratkę i na przemian z przejaśnieniami napotykały nas opady deszczu.
Nad Pacyfikiem


Big Sur

 I tak dotarliśmy do malowniczej Cambrii, gdzie mieliśmy postój na tankowanie. Następnie droga prowadziła przez San Luis Obispo do Pismo, gdzie zatrzymaliśmy się na krótki spacer oraz kawę.
Po krótkim postoju, udaliśmy się prosto do Santa Barbary, którą będziemy zwiedzać jutro. Nocleg znaleźliśmy w przytulnym hotelu Summerland Inn, gdzie można się poczuć jak w domu. Do jutra!  

1 komentarz: