środa, 27 października 2010

Dzień 13


Wieeeelki Kanion
 Z Williams wyjechaliśmy po 9.00 rano. Obudziło nas słońce, jednak na zewnątrz było dość chłodno - około 5 stopni, a więc ziiimno :) Jednak z motelu roztaczał się piękny widok na góry, które cudownie wyglądały na tle błękitu nieba. Z zapałem ruszyliśmy jakieś 100km na północ w kierunku Parku Narodowego Wielkiego Kanionu na South Rim, czyli południową część Grand Canyonu.

Grand Canyon - Yavapai Point

Pierwszym naszym przystankiem był punkt widokowy Mather Point. Było to miejsce, gdzie było sporo turystów, a taras widokowy był otoczony barierkami. Byłam zaskoczona, bo nie tego się spodziewałam. Jednak pierwsze spojrzenie na kanion wywołało na nas pozytywne wrażenie. Było to jakby pomieszanie zachwytu z lekkim niedowierzaniem oraz poczucie, że jest się maleńką cząsteczką tego świata. Ogrom kanionu jest nie do ogarnięcia wzrokiem i rozumem chyba też. Skały, zostały przez miliony lat wyrzeźbione do dzisiejszego kształtu, przez co mają różne odcienie brązu, zieleni, szarości, a przede wszystkim koloru rzdawego, który w zależności od miejsca i oświetlenia przybiera inny odcień.
Po Mather Point postanowiliśmy podjechać samochodem do Yavapai Point, czyli kolejnego miejsca widokowego. Stamtąd udaliśmy się do Grand Canyon Village, gdzie zostawiliśmy samochód i zaczęlismy naszą kilkukilometrową wędrówkę szlakiem wzdłuż południowej krawędzi kanionu. Równolegle do krawędzi kanionu cały czas kursuja darmowe autobusy - shuttle buses, które zatrzymują sie przy każdym punkcie widokowym i jeśli ktoś nie chce iść, może skorzystać z tego właśnie udogodnienia. My postanowiliśmy sie trochę zmęczyć, no a przede wszystkim poczuć wiatr we włosach, strach przed ogromną przestrzenią i dużą głębokością kanionu.


Kasia z bułą:)

Na szlaku nie było juz barierek, ludzi też mało, więc zatrzymywaliśmy się co jakiś czas, aby w ciszy podziwiać wspaniałe widoki. Słyszałam różne opinie na temat Grand Canyonu. W większości negatywne, tzn. 'trzeba tam pojechać, ale zero rewelacji'. Dla nas było to coś wyjatkowego i myślę, że naprawdę warto stanąć na krawędzi, pomyśleć, poczuć wolność i zachwycić się bez podawania konkretnego powodu. My zaszliśmy do Maricopa Point tam wsiedliśmy w shuttle busa, z którego również mieliśmy przepiękne widoki. Po drodzdze mineliśmy stadko łosi, które leniwie pasly się wzdłuz drogi. Wysiedliśmy w Pima Point, skąd poza Kanionem mogliśmy też głęboko w dole zobaczyć po raz pierwszy rzekę Kolorado. Z tego miejsca dotarlismy do końca trasy, czylu do Hermits Rest. Ten odcinek był dosć groźny dla mnie. Wojtek prowadził i twierdził, że to jest szlak, jednak jak się później okazało, to jednak była dzika ścieżka, po której krocząc kilka razy wolałam nie patrzeć w dół i musiałam uważnie stawiać kroki.

Kolejny punkt widokowy
Wszystko dobrze się zakończyło i pełni pozytywnej energii, którą dało nam obcowanie z przyrodą, wrócilismy do samochodu i wciąż pełni wahania postanowiliśmy zapuscić się jeszcze bardziej w głąb Ameryki, aby móc dotrzeć w okolice Bryce Canyonu, który znajduje się w kolejnym stanie: Utah. Podróż przed nami była dość długa, bo w tym dniu mieliśmy do pokonania 460 km. Trasa minęła przyjemnie, a wszystko dzięki cudownym widokom. Tutaj już wiedzieliśmy, co to są pustkowia Ameryki. Mogliśmy jechać kilkanaście mil i nie spotkać żywej duszy. Czasem na pustkowiach mijaliśmy pojedyncze domki lub przyczepy, które wyglądały jak opuszczone, a jeśli nie, to za każdym razem zastanawialiśmy się, co Ci ludzie tutaj robią???
Wracajac do widoków. Warto było się zdecydować na tę dzisiejszą podróż, ponieważ czegoś takiego nie można opowiedzieć, zobaczyć w telewizji lub na zdjęciu. To trzeba po prostu przeżyć. Cudowne grzbiety okolicznych gór, urwiste brzegi kanionów, przeróżne kolory, a wszystko to zalane słońcem. Jedzie się tak mila za milą i nic więcej do szczęścia nie potrzeba. Cudowne uczucie.
W drodze do Utah

Dojechaliśmy do miejscowości Tropic w Utah, która znajduje się zaraz obok Bryce Canyon National Park. Jest zimno, bo chyba około 0 stopni, o ile nie mniej. Jak się okazało, jesteśmy już w innej strefie czasowej i jest tutaj o godzinę później niż w poprzednich stanach. Znów jesteśmy w motelu America's Best Value. Zamówilismy nocleg przez internet zanim wyjechaliśmy z Grand Canyonu i dobrze zrobiliśmy, bo jesteśmy w górach, w sumie na pustkowiu i chyba ciężko byłoby coś znaleźć około godziny 22 w tym miejscu. Podjeżdźając pod motel, byliśmy gotowi na rutynowe czynności, czyli wysiąść z samochodu, zameldować się itp. Zanim zdążyłam wyjść z samochodu spojrzałam na drzwi wejściowe naszego motelu i bez zdziwienia przeczytałam na głos nazwisko 'Wojtyczka' . Wojtek spojrzał na mnie ze zdumieniem i zapytał, ale co 'wojtyczka'??? Ja mu na to: 'no na drzwiach'. Spojrzeliśmy na siebie i zaczęlismy się śmiać, nie mogąc w to uwierzyć. Podeszliśmy bliżej i okzało się, że na kopercie przyklejonej do drzwi wejściowych jest napisane nasze nazwisko. Oderwaliśmy kopertę i okazało się, że w środku znajduję się list i klucz do naszego pokoju z informacja o internecie, śniadaniu itp. Przepraszano nas, ale o tej porze, czyli około 22.00 czasu Utah nikogo już nie było w recepcji, stąd taka forma :-) Byliśmy zaskoczeni zaufaniem i spokojem z jakim to zostawiono. Nic czas iść spać, bo przed nami kolejny dzień na łonie natury. Zobaczymy podobno perełkę wśród kanionów i w ogóle wsród Parków Narodowych w USA, czyli Bryce Canyon. Mamy nadzieję, że warto było tu przyjeżdżać!!!

3 komentarze:

  1. Jesteśmy pod wrażeniem tego, co napisaliście, a na twarzach widać że jest super. Krajobrazy przepiękne. Przemierzacie szlaki amerykańskich traperów. pozdrawiamy :*

    OdpowiedzUsuń
  2. No i fajnie :) Wy w krótkich rękawach a ja właśnie do pieca drzewa dołożyłem bo ok 0 st. za oknem. W sumie wyjechaliście z SL późnym latem a wrócicie wczesną zimą.. Ciekawe jak się po tej przygodzie do tej codzienności szarej przybadacie;)

    OdpowiedzUsuń
  3. to jak na razie mój ulubiony wpis ! :) i juz chce tam jechać!!! fajnie to opisaliście :) podoba mi się ten moment stania na krawędzi kanionu!

    OdpowiedzUsuń