poniedziałek, 18 października 2010

Dzień 5

No i dotarliśmy. Jesteśmy  w Los Angeles, a dokładnie w motelu w dzielnicy, którą pewnie wszyscy kojarzą - HollywoodJ Ale może zacznę od początku.
Rano obudziliśmy się pełni obaw, że pogoda znów będzie nie taka, o jakiej marzyliśmy i początkowo wszystko wskazywało na to, że nasze obawy nie były bezpodstawne. Ale kiedy wyszliśmy z naszego hotelu okazało się, że jest tak jak być powinno: słońce i temperatura ok.25st. Na całe szczęście wszystko wróciło do normy. Ludzie mieszkający w Kalifornii byli zaskoczeni deszczem, ponieważ normalnie deszcz w październiku raczej nie pada. Ale widocznie i tego musieliśmy doświadczyć, aby jeszcze bardziej docenić  ciepłe i słoneczne lato w Kalifornii, które po 1 dniu przerwy powróciło.
Plaża w Santa Barbara
Dzień zaczęliśmy od zwiedzania Santa Barbary, miasta położonego nad Pacyfikiem. Naszą wycieczkę zaczęliśmy od spaceru po molo Smears Wharf. W porównaniu z Fisherman’ Wharf w Monterey było o wiele większe, ale atrakcji było o wiele mniej - tylko kilka knajpek, to wszystko. Za to dużą część mola zajmował parking oraz droga dla samochodów, których właściciele są zbyt leniwi, aby najzwyczajniej w świecie pospacerować . Oni po prostu wjeżdżają, zostawiają samochód na tamtejszym parkingu. Szokujące, ale prawdziwe.
My włóczyliśmy się po molo raz po raz przysiadając na drewnianych ławkach cieszyliśmy się lekko wiejącym ciepłym wiatrem, promieniami słońca, które przyjemnie grzały w twarz. Takie słodkie lenistwo, brak pośpiechu i piękny widok, a co najważniejsze oderwanie od tego, co na co dzień: bezcenneJ Z mola podziwialiśmy plaże, które same w sobie nie miały niczego wyjątkowego, ale dzięki wysokim palmom oraz innej roślinności o soczyście zielonym kolorze oraz białym budynkom w tle, posiadały wyjątkowy klimat: lata, wakacji i luksusu. Wzdłuż plaż znajdował się pas dla rowerzystów, pieszych, ludzi na rolkach itp. W sumie nic takiego, ale w całości tworzyło to obraz miły dla oczu. Poza tym przypominało mi to po raz kolejny film amerykański, w którym bohaterowie przed pracą biegają i mają czas na sto tysięcy rzeczy typu zrobienie naleśników, przeczytanie porannej gazety J
Udaliśmy się w głąb miasta, a dokładnie ulicą State Street, która jest tzw. downtown, czyli centrum miasta. Na niej znajduje się mnóstwo knajpek i sklepów, jednak wszystko eleganckie i z niepowtarzalnym smakiem.   Santa Barbara ma wyjątkową architekturę jak na Amerykę, ponieważ jest to była hiszpańska osada.  Po trzęsieniu ziemi w 1925r. miasto zostało całkowicie odbudowane w jednym stylu. Stąd też wrażenie, że białe lub kremowe budynki z czerwonymi dachami znajdują się w Hiszpanii, a nie Ameryce. Piękne miasto, w takim mieście życie musi być łatwiejsze, wszystko jest czyste i zadbane, ludzie nie mają deszczowej jesieni, albo mroźnej i śnieżnej zimy, żyjąc w takim mieście życie jest trochę bardziej sielskie niż w naszej Rudzie. Ale żeby było jasne,  w chwili obecnej nie zamieniłabym się. Po prostu Ci ludzie mieli szczęście urodzić się w pięknym miejscu, my za to mamy inne pozytywne aspekty życia, o których oni  nie mają pojęcia. Ale jak to często bywa nie wszystko jest tak kolorowe jak nam się wydaje. Co jakiś czas na ulicy można było spotkać ludzi bezdomnych, żebraków. Czasem siedzieli sobie pojedynczo, czasem w grupkach. Nie pasowali do tego świata bieli ścian, zieleni palm, zapachów z wykwintnych restauracji i markowych ciuchów.


Katarzyna Barbara w Santa Barbara z rajskim ptakiem we włosach:)



Duży całus na plaży :PP
W Santa Barbrze zobaczyliśmy przepiękny budynek sądu z wieżą zegarową, z której można było podziwiać widoki na miasto i okolice, byliśmy w 2 kościołach, zobaczyliśmy budynki teatrów, na sam koniec pojechaliśmy do Misji Santa Barbara, która została już 2 razy odbudowana po tym jak była dotknięta trzęsieniami ziemi. Po zrobieniu kilku km pieszo wróciliśmy nad ocean, aby odpocząć. Rozłożyliśmy koc i wygrzewaliśmy się w słońcu, mając w pamięci ostatnie chłodne dni w Polsce i ciesząc się każdym promieniem, odgłosem mew i szumem fal.
Nadszedł czas, że trzeba było spojrzeć na mapę i zaplanować kolejny etap podróży. Zgodnie z wcześniejszymi założeniami naszym najbliższym celem miało być Los Angeles. Nie wiedzieliśmy, gdzie dokładnie będziemy nocować, Wojtek znalazł kilka adresów przez Internet, ale i tak nie byliśmy w stanie  przewidzieć, gdzie ostatecznie ’wylądujemy’. Ruszyliśmy, ponownie wracając na Highway no.1, a więc drogę, która prowadziła nas wzdłuż Pacyfiku, i która na każdej mili dawała nam mnóstwo pozytywnych wrażeń estetycznych wywołanych cudownymi widokami. Ocean towarzyszył nam, a właściwie to my towarzyszyliśmy oceanowi od soboty, a jednak wciąż czymś zaskakiwał i sprawiał, że zatrzymywaliśmy się co jakiś czas, aby spojrzeć w dół, pooddychać pełną piersią i cieszyć się wolnością, która w takich właśnie okolicznościach była jeszcze bardziej spotęgowana.
Prawie jak Mitch Buchanan :)
Po drodze do Los Angeles  przejechaliśmy przez miejscowość  Malibu. Są tutaj znane plaże i rezydencje ludzi, których majątek sięga dla mnie niewyobrażalnych rozmiarów. Chcieliśmy robić zdjęcia, ale niestety nie oddawałyby tego, co widzieliśmy. Następnie dotarliśmy do szerokich, naprawdę szerokich plaż Santa Monica. Oczywiście zrobiliśmy sobie parę fotek przy budce rodem z ‘Baywatcha’. Niestety po Pameli i Mitchu nie było śladuJ Następnie zaczęły się poszukiwania noclegu, które myślę, że zakończyły się sukcesem: jesteśmy w Hollywood, mamy blisko nasze punkty do odwiedzenia jutro, w razie czego mamy 3 minuty do metra, centrum handlowe też bardzo blisko, Starbucks tuż za rogiemJ gdybyśmy mieli ochotę popływać mamy też przed naszym pokojem basen i jacuzzi, poza tym układ motelu jest tak pomyślany, żeby nie było słychać hałasu ulicy.
 Jutro mamy sporo w planie. Pierwsze kroki w wielkim mieście postawiliśmy. Poradziliśmy sobie, mimo dużej ilości dróg, pasów, ludzi i ogromnego natężenia ruchu. Zobaczymy, co nas czeka jutro i jak sobie poradzimy. Ciekawa jestem naszych wrażeń z ‘Miasta Aniołów’…

3 komentarze:

  1. Pięknie to wszystko wygląda ! :) Pozdrowienia z Rudy, nie jest aż tak zimno! ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale że tej Pameli i Mitcha nie spotkaliście to skandal;)Super extra wszystko,3majcie się w tym wielkim świecie:)Love:*

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajna sprawa ten dziennik, w sumie jak wrócicie to nie będzie o czym gadać ;) A tak poważnie - kawał świata już zobaczyliście a to dopiero parę dni. Jak znajdziecie jakąś astrę to wiecie - fota dla mnie musi się we wpisie znaleźć :)
    Siostra, masz szczęście że zaznaczyłaś że na Rudzie fajnie jest ;)
    Gudlak!

    OdpowiedzUsuń