  | 
| Orka Shamu z kolegamiw akcji :) | 
W San Diego spędzilśmy czas wypełniony wrażeniami. Pierwszego dnia obudziło nas słońce, więc  ochoczowybraliśmy się na wycieczkę do tutejszego 'Sea World', czyli kompleksu oceanarium, delfinarium oraz różnych innych atrakcji związanych z życiem wodnym zwierząt i roślin skupionych na jednym obaszarze. Pod kilkoma względami przypominało to trochę Universal Studios. Również mieliśmy bilety na cały dzień, dostaliśmy rozpiskę z występami, z których mogliśmy skorzystać. Byliśmy na wszystkich i było świetnie. 
Wszystkie pokazy odbywały się na wolnym powietrzu, na kilku stadionach (tak to nazywano,  były to sporej wielkości amfiteatry). Jeszcze na czymś takim nie  byliśmy: najpierw występ fok, potem delfinów, a na sam koniec poszlismy na pokaz słynnego Shamu, czyli orki, która wraz z mniej znanymi kompanami, dała świetny występ. Poza tym mielismy okazję podglądać życie różnych zwierząt, czemu towarzyszyły ciekawe opisy oraz muzyka. Chodząc po terenie 'Sea World' zobaczyliśmy (oczywiście żywe):rekiny, żółwie, lwy morskie, pingwiny, płaszczki, wieloryba, przeróżne rodzaje ryb oraz roślin. Poza tym były też rollercoastery, przed którymi były tabliczki ostrzegające, że można zostać mocno zmoczonym. Wojtka strasznie ciągnęło na tego typu atrakcje, więc ja zajęłam strategiczne miejsce do robienia zdjęć, a Wojtek w tym czasie cieszył się atrakcjami nie tylko dla dzieci:-) Poza tym jedną z atrakcji był również film o piratach w 4D. Po raz kolejny przeżyliśmy mrożące krew w żyłach chwile, które jednocześnie wywołały naszą radość:-) Jeśli ktoś kiedyś będzie w San Diego powinien wybrać się do 'Sea World'. Kosztuje nie mało, jednak ze względu na pokazy warto. Amerykanie potrafią robić show i naprawdę im to wychodzi. Oczywiście zawsze są mieszane uczucia, co do słuszności tresowania zwierząt, ale to już temat na inną okazję.
  | 
| Przy 'Star of India' | 
Po 'Sea World' pojechaliśmy do downtown (centrum) San Diego. Zobaczyliśmy lotniskowiec 'USS Midway' oraz stary żaglowiec 'Star of India' i poszwędaliśmy się wzdłuż wybrzeża. Gdy zrobiło się ciemno udaliśmy się do dzielnicy Gaslamp, gdzie znajdują się ulice z różnymi restauracjami, klubami i kafejkami. Był wieczór i właśnie w tym miejscu było życie. Przeróżna kuchnia, muzyka, zespoły na żywo, stoliki na ulicy, lokale wypełnione ludźmi w czwartkowy wieczór. To wszystko sprawiło, że zaczęliśmy im zazdrościć tego właśnie klimatu. Postanowiliśmy również w tym uczestniczyć, więc wypiliśmy po piwie w jednym z wielu klubów, gdzie akurat grano jazz. Super klimat! W ogóle nie czuliśmy się jak w dużym amerykańskim mieście. San Diego nie jest tak ogromne jak Los Angeles, ale nadal jest trzecim pod względem wielkości miastem w Californii. Oczywiście nie chodzi o to, że jest małe, bo gdybym nie była w LA pewnie myślałabym, że jest baardzo duże. Jest sporo wieżowców, jednak nie aż tak wysokich, jest więcej przestrzeni, a ulice, po których spacerowaliśmy sprawiały wrażenie, że nie jesteśmy w dużym amerykańskim mieście, ale w Europie. Z San Diego z pewnością będziemy mieć pozytywne wspomnienia. Czujemy się tutaj dobrze, jakoś tak bezpieczniej i mniej przytłoczeni niż w Los Angeles.
Po powrocie z centrum zabraliśmy się za planowanie dlaszej części podróży.
  | 
| San Diego by night | 
Drugi dzień w San Diego był również bardzo ciekawy. Pojechaliśmy do Starego Miasta (Old Town) i szwędając się po starych uliczkach, zaglądając co jakiś czas do środka przeróżnie wyglądających budynków, poczuliśmy się jak na Dzikim Zachodzie. Odczuwaliśmy też klimat Meksyku, który nam się udzielał mijając stragany z kolorowymi pamiątkami oraz restauracyjki rodem z Meksyku.
  | 
| Old Town San Diego | 
Cały czas towarzyszyło nam słońce, więc z radością pojechaliśmy zobaczyć kolejny punkt w San Diego, a mianowicie: Balboa Park. Na terenie parku znajdują się różne muzea tematyczne, mieszczące się w zabytkowych bydynkiach, które są pozostałościami po Wystawie Swiatowej w 1915r., którą to zorganizowano aby uczcić otwarcie Kanalu Panamskiego. Jest tam również znane na cały świat zoo, do którego jednak tym razem nie poszliśmy. Trzeba zostawić sobie coś na następny raz :). Park zajmuje bardzo duży teren, więc każdy znajdzie dla siebie jakiś miły zakątek, żeby trochę odpocząć.
Po kilku godzinach spędzonych w malowniczym parku wyjechaliśmy z San Diego. bardzo szybko się zmienił.
  | 
| San Diego cops :) | 
Niestety musieliśmy się pożegnać z oceanem i tym razem w drodze towaryzyszyły nam głównie góry. Po kolejnych milach widoki za oknem jeszcze bardziej się zmieniły, aż w końcu ukzała nam się Pustynia Mohawe (Mojave Desert).
Dotarliśmy do miejscowości Barstow, gdzie zatrzymaliśmy się na zakupy. Byliśmy w szoku: jedziemy sobie drogą, która wiedzie przez pustynie, wokół zero zabudowań, a tu nagle zjazd na centrum handlowe. Początkowo myśleliśmy, że coś pomieszaliśmy, ale za kilka mil ukazała nam się cywilizacja - czyli duże centrum handlowe. I jak to z zakupami bywa: są męczące i wymagają czasu, więc zostajemy tutaj na noc w motelu Nite's Inn, gdzie poznaliśmy właścicielkę, od której dowiedzieliśmy się kilku istotnych informacji odnośnie naszych dalszych planów.
 
Super !!! :)
OdpowiedzUsuń