  | 
| Z Earvinem 'Magic' Johnsonem | 
Dotarliśmy do San Diego.  Ale zanim to nastąpiło mieliśmy kolejny dzień pełen wrażeń spędzony w Los Angeles.  Niestety pogoda się pogorszyła i była lekka mżawka, na całe szczęście było ciepło. Trzeba przyznać, że jesteśmy szczęściarzami. Według przewodnika 325 dni w roku w Los Angeles jest słonecznych, my niestety trafiliśmy na ten pochmurny czas. Jednak to nam nie przeszkadzo, żeby cieszyć się klimatem wielkiego miasta. Kilka godzin spędziliśmy, spacerując po downtown  LA.  Początkowo centrum LA nie zrobiło na mnie większego wrażenia, jednak zagłębiając się w ulice tego rejonu zaczynaliśmy odkrywać, co to są wysokie budynki skupione jeden obok drugiego, których szczyty w taki dzień jak dzisiaj ciężko dojrzeć (najwyższy drapacz chmur w LA ma 310 metrów wysokości). Duże przeżycie. Jednak po jakimś czasie spacerowania człowiek oswaja się z widokiem i oddalając się od centrum zaczyna być zdziwniony, że z każdym krokiem budynki stają się coraz to niższe. Ale jak już zdążyliśmy się zorientować, mając w głowie San Francisco, a Wojtek Chicago tak właśnie to wygląda: downtown to bardzo wysokie budynki robiące ogromne wrażenie, ale im dalej od centrum tym niżej i, jak to w życiu bywa, biedniej…  
  | 
| Downtown LA | 
W LA zobaczyliśmy Bibliotekę Publiczną LA, Cityhall (Ratusz), Staples Center (czyli miejsce, gdzie grają Los Angeles Lakers i nie tylko), Grand Central Market (zadaszony targ, gdzie znajdowały się nie tylko stragany, ale też miejsca z różnego rodzaju jedzeniem), nakrótszą linię kolejową na świecie – Angels Flight (przewoziła ludzi  tylko z jednej ulicy na drugą), pozostałości z początków LA - El Pueblo (które sprawiło, że poczuliśmy się jak w Meksyku), Walt Disney Music Hall oraz Katedrę, która wyglądała jak pomieszanie hali sportowej z sala konferencyjną, gdzie zawieszono kilka obrazów i krzyży. Niestety to nie imponujące zabytki Europy.
  | 
| Kasia ze School Busem :) | 
Trochę zmęczeni, ale oczywiście zadowoleni wsiedliśmy do samochodu i udaliśmy się w kierunku oceanu, żeby zobaczyć statek Queen Mary. I jak na życzenie, z każdą milą pogoda zaczęła się poprawiać i gdy dotarliśmy do oceanu świeciło już słońce, a niebo było błękitne. Queen Mary zobaczyliśmy z zewnątrz, zrobiliśmy parę fotek i ruszyliśmy w dalszą podróż na południe właśnie do San Diego. Po raz kolejny zdecydowaliśmy się na Highway no. 1, żeby tak długo jak tylko się da, cieszyć się przepięknym widokiem Pacyfiku. Tu już ocean nie dawał takiej satysfakcji, ponieważ większość trasy wiodła przez miejscowości, których zabudowa zabierała nam cudowne widoki. Oczywiście staraliśmy się, dostrzegać wszystkie plusy i kilka razy zatrzymaliśmy się, aby podziwiać różne oblicza oceanu.  
Po drodze zrobiliśmy przerwę na małe zakupy i tu zaskoczenie - w supermarkecie o nazwie Ralph’s nie sprzedano nam alkoholu. Pokazaliśmy im najpierw dowód, potem paszport, ale niestety polityka sklepu zabrania pracownikom sprzedawać alkohol osobom, które nie posiadają kalifornijskiego dowodu tożsamości lub dokumentu, który jasno opisywałby w języku angielskim wzrost, kolor oczu i nie wiem, co jeszcze. Byliśmy totalnie zaskoczeni! No nic, pozostało nam pić whiskey, które kupiliśmy w innej sieci na samym początku.
Nocleg w San Diego zarezerwowaliśmy znów przez internet i trafiliśmy super - fajne warunki, dobra cena. Motel nazywa się Kings Inn i jest dużo większy w porównaniu z naszymi dotychczasowymi motelami. Chciałam jeszcze dodać, że drogi tutaj to morze aut bez względu na porę oraz bez względu na ilość pasów w jednym kierunku, czy jest ich 2, 3 lub 8. Trzeba być doświadczonym kierowcą, żeby nie spanikować zmieniając pasy, włączając się do ruchu lub szukając trasy, którą chce się jechać. Serio drogi to oni mają imponujące. Jakby tego było mało, wyobraźmy sobie, ze mamy autostradę 5 pasów w jednym kierunku i  5 pasów w przeciwnym, a pomiędzy tym, 2 pasy w jednym i 2 pasy w drugim kierunku dla samochodów, w których znajdują się minimum 2 osoby tak zwany  carpooling lane. Stworzono to po to, aby zachęcić ludzi do dojeżdżania do pracy jednym samochodem w kilka osób.  Byliśmy we dwoje, więc skorzystaliśmy z tego przywileju i mijaliśmy z wielką satysfakcją sznur samochodów stojących w korkach Dzięki Bogu poradziliśmy sobie i tu wielki ukłon w stronę Wojtka, który świetnie sobie radził zarówno w ogromnym Los Angeles jak i na naprawdę strasznie, wręcz niewyobrażalnie zatłoczonych drogach Californii.
  | 
| Gdzieś pomiędzy LA i San Diego... | 
W San Diego prawdopodobnie zostaniemy 2 dni, aby zobaczyć wszystkie albo prawie wszystkie miejsca warte uwagi.
 
"No nic, pozostało nam pić whiskey" :d Jak sie chce pić to od biedy trzeba i łiskacza zmóc :d:d Fajnie to napisałaś:) Pech, że nic innego wam nie sprzedali :))
OdpowiedzUsuń:)faktycznie zabrzmiało burżujsko, po prostu mieliśmy ochotę na piwo, a nam nie sprzedali.Pozdrawiamy:-)
OdpowiedzUsuń